piątek, 21 czerwca 2013

W sumie nie jest źle, jesteśmy we Włoszech, jedziemy na plażę, ogólnie to lepiej, niż gorzej :)




Przejechaliśmy spory kawałek płatną autostradą, za którą trzeba zapłacić przy wyjeździe. Mamy 20 euro i modlimy się, żeby nie kosztowało więcej. Podjeżdżamy do kasy i słyszymy: "15 euro". Pięknie! Mkniemy dalej!
















Stan naszego paliwa :) w sumie nie jest źle, ale licznik ma 0 przy drugiej, białej kresce od dołu. Czyli paliwa mamy niewiele, mamy do przejechania na tym jakieś 130 km. Do tego zaczyna się świecić czerwone światełko od akumulatora. Ale nie pierwszy i nie ostatni raz, często jechaliśmy z jakimiś czerwonymi światełkami.



Jedziemy dalej, szukamy gdzieś stacji benzynowej, jedziemy już bezpłatnymi drogami. Jedziemy przy zachodzącym słońcu jakimiś małymi, włoskimi miasteczkami, wszędzie wokół rośnie zboże :)















Przyjeżdżamy na stację, a dystrybutor coś do nas mówi po włosku. Chwilę próbowaliśmy go uruchomić, ale nie działał. Zapalam silnik, a tu dupa. Akumulator. Po silniku słyszę, że nie ma co nawet dalej próbować, ledwo z siebie wydobywa jakikolwiek dźwięk. Ale w sumie not bad!





W sumie zawsze spoko być gdzieś na zadupiu z zepsutym autem :)














A gdzie jest to zadupie? Nawet zaznaczyłem kluczykiem na mapie, dokładnie w połowie między niczym, a kompletnie niczym.





Przepchaliśmy busa kawałek dalej na miejsce parkingowe, spakowaliśmy w plecaki rzeczy których możemy potrzebować i poszliśmy gdzieś do centrum wsi szukać pomocy :)




Gdzieś niedaleko widzieliśmy wieżę kościoła, więc tam można zajść, na plebanii powinni raczej pomóc. Mijamy pierwszy dom i widzimy kobietę podlewającą kwiaty. Od razu zagadujemy co tam i jak tam, oczywiście nie mówi po angielsku, więc Rafał narysował na kartce akumulator i tłumaczymy, że auto kaput. Ona zawołała męża, który coś tam kiedyś English. Nie mamy 'gasolina' i nie mamy 'bateria'. Żeby rozwiązać pierwszy problem, musimy przelać pieniądze z konta Rafała na moje i ja zapłacę kartą. Wchodzimy do niego do domu, odpalamy neta, Rafał mi wysyła przelew ekspresowy, nasz nowy znajomy częstuje nas winem swojego ojca, które było niesamowicie dobre. Do stacji mamy jakieś 100 metrów, więc wsiadamy w jego Iveco, daje nam jeszcze do tego całą butelkę wina i jedziemy do naszego auta. Pchamy go do dystrybutora, nasz znajomy tłumaczy nam co i jak robić, żeby zatankować. Wszystko okej, wpisuje PIN, a tu nagle błąd. Jeszcze raz. Znowu błąd. Chodzi o to, że 'zrobiłem za dużo transakcji, a moja karta jest limitowana'. O co chodzi? Nie wiem. Co robimy? Nie wiem. Co robi nasz kolega? Wyciąga 20 euro, wrzuca go do dystrybutora i mówi, żebym tankował. Zalałem go tak, że powinno bez problemu wystarczyć do Rimini. Dajemy mu nasz ostatni dżem, on się patrzy i zastanawia co to jest. Otwiera słoik, wącha i mówi: "Aaa, marmolada!" "Tak, tak, marmolada home made, hope you enojoy", itp. Teraz tylko jak go ruszyć, dla mnie normalne było to, że weźmiemy kable, podłączymy do niego, do nas, trochę naładujemy i ruszymy. Ale nie! Wsiadamy z Rafałem do przodu, on podjeżdża z tyłu swoim autem, które jest ze 2 razy większe, dotyka przednim zderzakiem naszego tyłu i zaczyna pchać. Zaczynamy się rozpędzać, próbuję zapalić, nie idzie. Jeszcze raz, nie idzie. Wrzucam dwójkę, nie idze. Jeszcze raz. MYK! Nagle samochód się zerwał, poczuł moc, elegnacko! Zostawiam auto włączone, wychodzimy mu jeszcze raz podziękować, "Ciao" dla jego żony i jedziemy dalej!














Słońce już zaszło, zaczyna być wszędzie ciemno, a nam zaczynają gasnąć światła. Deska rozdzielcza, która zawsze się świeciła jak psu jajca, zaczyna świecić jakby miała tam jedną małą żaróweczkę. Przestała świecić nawet kontrolka od akumulatora, a wskazówki paliwa i temp. silnika po prostu spadły do zera. Samochody z przodu i z tyłu świecą długimi, bo myślą, że się nie zorientowałem, że nie mam świateł. Od czasu do czasu jak ktoś nas wyprzedza to lekko trąbi i pokazuje na światła. Ja tylko grzecznie dziękuję, bo już mi nic innego nie zostało i jadę dalej.






Dojeżdżamy do Rimini, ludzi za mało jak na takie turystyczne miasteczko, ale może będzie więcej. Jedziemy jak widmo, bez świateł, kierunkowskazów, niczego. Dojeżdżamy na jakiś parking, gdzie nie odholowują, stajemy. Gaszę silnik. Sprawdzam jak bardzo padł, odpalam go jeszcze raz. Nie wydaje nawet najmniejszego dźwięku, kompletnie padł.















Dzisiaj postanawiamy nie martwić się akumulatorem, robimy kolację i otwieramy wino :)





Romantyczna kolacja- spaghetti w plastikowej misce, wino, świeca z działki i najlepsze miejsce na wschodnim wybrzeżu!















A po jedzeniu gdzie? Oczywiście nad morze! Bierzemy wino i idziemy. Rafał myślał, że może zostawimy jeszcze pół butelki na jutrzejszy obiad, ale nie donieśliśmy jej nawet do plaży.



Wchodzimy na prywatną plażę i rozkładamy się na leżakach, bo w końcu kto bogatemu zabroni?





Foteczka a'la Hubert Styła v.2 :D




No i jak i morze to i się wykąpać :) Ja delikatnie, a Rafał całościowo :D
















Czas na chill!






Ja już śpie, a Rafał mnie budzi, żeby iść do busa, miał mały ręcznik i robiło się już zimno. Ehh.. czułem się tak:















Wracamy do busa, ogaraniamy cały burdel (przerzucamy go na przednie siedzenia) i idziemy spać.





Mimo że na koniec dnia zmęczony, to ogólnie dzień udany :)




Trochę przygód, ale o to chodzi!

1 komentarz:

  1. oby na całej trasie trafiali wam się tacy przyjaźnie nastawieni ludzie! ;)

    OdpowiedzUsuń