sobota, 15 czerwca 2013

No i wyjechaliśmy z Bratysławy. Do Wiednia mamy jakieś 70 km, więc mkniemy niczym strzała! Jedziemy pół godziny, znowu mijamy granicę i nagle pojawia się w ch.. wiatraków, myślałem że jesteśmy w Holandii, a tu nie- Austria! Pierwszy raz byłem w Austrii i zrobiła na mnie dobre pierwsze wrażenie!



Jedziemy sobie elegnacko dalej, widoki niesamowite, zajechaliśmy na stację, zatankowaliśmy busa za cokolwiek i byliśmy nawet tacy szczodrzy, że kupiliśmy winiety do poruszania się po autostradach!



Wszędzie drogi na "Wien" albo "Wienna", więc szybko dojeżdżamy do naszego celu, jedziemy przez obrzeża miasta, wjeżdżamy do centrum żeby gdzieś w okolicy zaparkować i od razu widzimy, że w mieście jest co oglądać :)


 
Szukamy miejsca, wszystkie parkingi w centrum w niebieskiej strefie "Zone" i oczywiście za miejsce trzeba zapłacić. My już nie mamy kasy, więc wyjeżdżamy kawałek poza ścisłe centrum, skręcamy gdzieś w boczną uliczkę, ale "Zone" jest nadal. Wyjeżdżamy dalej, zaparkowaliśmy sami nie wiemy gdzie, ale jak się okazało 20 minut prostą drogą do centrum, nie jest źle! Pakujemy sprzęt na występ, pijemy kawę i lecimy na stare miasto, godzina koło 18:00. Idziemy sobie uliczką i mijamy sklep (niestety zamknięty), który baaaardzo mi się spodobał ;)




Idziemy dalej, wchodzimy na rynek, widzimy jakiś olbrzymi budynek i zastanawiamy się co to jest. Nie mamy żadnej mapy, czy przewodnika, przyjechaliśmy tu totalnie na Janusza, ale po odgłosach dochodzimy do wniosku, że to musi być Opera Wiedeńska :)




A obok opery fontanna, oczywiście samojebka musiała wystąpić :) Widać, że już kolejny dzień w trasie, średnio wyspany i średnio ogolony. W Wiedniu jest tyle fontann, że masakra, jedna obok drugiej!



Idziemy dalej, a z boku opery siedzi luzem kilkaset osób i coś ogląda. Hmm... co takiego? Oczywiście opere!





Wchodzimy na rynek, dużo ludzi, jeszcze więcej sklepów, ale performerów stosunkowo mało. Widzimy kolesia, który ma przed sobą futerał z gitarą, siedzi na ławce i popija yerbe. Podchodzimy, zagadujemy. Koleś jest z Ameryki Południowej, gra latynoskie piosenki, zaczepia dziewczyny, ma cały czas banana na twarzy i nie mówi po angielsku. Dogadujemy się z nim jakoś i oczywiście Rafał zaczyna z nim grać, wyszło rewelacyjnie, ludzie nagrywali, słuchali, tańczyli i się śmiali, jedna pisenka, a tyle radości :)



Idziemy dalej rynkiem, aż do samego końca, gdzie widzimy wielki kościół, pierwsze skojarzenie- Sagrada Familia :) Wyglądał jakby miał wielki dywan na dachu, ale naprawdę robił wrażenie :)



Pod kościołem zrobiłem foteczkę też jakimś turystom, nie wiem po co :)



I załapaliśmy się jeszcze na jakieś show, były bębny i tańczące dziewczyny, trzeba było przystanąć :D



No i czas zacząć busking! Okazało się to jednak trudniejsze, niż myślałem. Niby wszyscy tam mówią po angielsku, ale bariera językowa jednak występuje, ludzie też chodzą jacyś smutni, o dziwo turyści! Wyglądało to tak, jakby po prostu chodzili od miejsca do miejsca które mają w swoim przewodniku, uśmiechali się tylko do zdjęć na fejsa i nie chcieli żadnych przygód. Ale przede wszystkim nie przygotowałem dobrego początku pokazu za granicę, w PL jest zupełnie inna bajka, wszystkiego trzeba doświadczyć. Wpadło kilka euro za grę Rafała, wróciliśmy do busa zdenerwowani że w takim mieście nie możemy nic zarobić. Zagotowaliśmy wodę na kawę i stwierdziłem że pójdę na rynek wieczorem, koło 22 żeby poczarować z bliska, czy na ogródkach, zawsze napiwki mogą wpaść. Jeszcze przy busie przyszedł do nas koleś o imieniu Tino i dał nam 2 naklejki z napisem "You are here and it's wonderful" (teraz są przyklejone na bocznych lusterkach). Chwilę pogadaliśmy, zjedliśmy z nim suche płatki, zaprosił nas do siebie do do Linz (chyba tak sie nazywa ta miejscowość w Austrii, dał 5 euro na jakiś chleb na rano i się pożegnaliśmy. Ja poszedłem na stare miasto poczarować, a Rafał poszedł do Maca złapać neta. Przez 2 godziny nie pokazałem ani jednego tricku, nawet dla zabawy. Już kompletnie styrany spotkałem Rafała w centrum i poszliśy do busa. Bez żadnych słów poszliśmy spać i obudziliśmy się rano.



Rano zrobliśmy sobie śniadanie, kanapki z dżemem i kawę i przeparkowaliśmy auto jeszcze bliżej centrum, teraz mieliśmy 5 minut na piechotę



Trzeba było się gdzieś wykąpać i umyć ząbki, a jakimś cudem zatrzymaliśmy się koło fontanny, która była naprawdę OGROMNA!



Rafał do niej wszedł, wody nawet nie ma nawet po pas, wiec spokojnie można się umyć i nie utonąć. Trzeba więc wejść. Wykąpaliśmy się, umyliśmy zęby i się ogoliliśmy :D Polecam szczególnie to ostatnie w fontannie, bez lustra! Zaciąłem się tylko 2 razy, zostały mi w kilku miejscach takie małe kępki zarostu, ale ogólnie na plus, później wyrównałem cały zarost :) Ale po takim czymś zupełnie nowa energia, od razu inaczej się żyje :)




Wróciliśmy do busa, z tyłu naszego banera zrobiliśmy napis o nas, że podróżujemy i potrzebujemy hajsu i chwilę odpoczęliśmy. Ja poszedłem do Maca napisać notkę na bloga (która się nie wstawiła) i do kilku osób, że żyje, ale nie mam nic na koncie żeby nawet puścić strzałkę, a Rafał relaksował się w busie.



Ale w końcu trzeba było wyjść i coś zacząć robić na mieście, więc ruszyliśmy i z nową energią zaczęliśmy robić. Na początku bardzo średnio, ale w końcu zmieliśmy miejsce i zaczęliśmy występować, coś zarobiliśmy, także już nie było źle :)



Już w miarę zarobieni skierowaliśmy się w kierunku busa, minęliśmy znowu jakiś ogromny budynek, ale znowu nie wiedzieliśmy co to jest, standardzik :) A w międzyczasie dwaj kolesie robili graffii, po prostu cudo!



A jeszcze przed wyjazdem Rafał chciał się wykąpać, więc poszliśmy znowu do naszej ulubionej fontanny i tak powstała cała sesja :D Ludzie robili zdjęcia, machali i się śmiali, czyli generalnie na plus :)
Rafał przed wejściem do fontanny



Rafał wchodzi do fontanny "Over the rainbow"



Rafał na szczycie fontanny



Rafał pływa w fontannie



Tak to wyjechaliśmy z Wiednia, więcej w następnej notce :) Mała zapowiedź to miejsce w którym zjedliśmy sobie kolację, The Freep pozdrawia :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz