piątek, 14 czerwca 2013

Już nie wiem ile nie pisałem, bo straciłem poczucie czasu. Skończyliśmy na Zakopanem, kiedy to wracaliśmy do busa. Po drodze zaszliśmy jeszcze na żurek w góralskiej knajpie i poszliśmy na nasze miejsce parkingowe.


Później jeszcze Rafałek podkleił światła, ogarnęliśmy w środku i czas zasnąć w busie po raz pierwszy :)


Co do spania, było OKEJ :D na pewno wygodniej niż w namiocie, ale że w Zakopanem padało, było zimno i ogólnie średnio przyjemnie, z samego rana wyglądaliśmy tak:



Tak wyglądała pobudka o 7:55 :) Pojechaliśmy do mechanika, żeby naprawił prowadnicę w drzwiach, zjedliśmy śniadanie (jogurt pitny i bułka) w jakimś ośrodku kultury w Poroninie, trochę pokręciliśmy się po "mieście" i o 11:00 czekała nas niespodzianka- Emanuela załatwiła nam pizze za darmo u znajomego, który okazał się mega gościem :) Zapraszamy do pizzerii VIVALDI w Poroninie, mega smaczne jedzonko i przytulnie :)



Odebraliśmy busa, pojechaliśmy na swoje miejsce przy domu babci Emki, zamontowaliśmy w busie blat kuchenny, smycze do otwierania kanap i coś tam jeszcze :) Na zdjęciu bus bez obić, blatu i bagażu, niżej foteczka ze wszystkim. Blat kuchenny to niby zwykła deska, ale o wiele lepiej się gotuje na takim czymś, niż gdzieś na krawężniku, do tego mamy jeszcze dach który otwiera się w górę, więc w deszczu też można gotować :)
 




Wieczorem przestało padać, więc wzięliśmy sprzęt i pojechaliśmy na Krupówki, tam zarobiliśmy na paliwo do Bratysławy, więc było okej :) Pani z Maca na Krupówkach już mnie zna, więc dostawaliśmy same duże kawy, a w końcu jedną gratis, grunt to mieć znajomości ;) W międzyczasie oczywiście znowu spotkaliśmy się z Emanuelą na Krupówkach, a tuż przed odjazdem pojechaliśmy do niej na zupę- PRZEPYSZNA! No a po zupce... odpoczynek! Finalnie z Zakopanego wyjechaliśmy koło 22.

 

No to myk, jedziemy za granicę. Ja prowadzę, GPS pokazuje nam trasę przez jakieś górskie wsie, górka za górką, jazda ciężka, ale widoki piękne. Mamy 140 zł, żeby zalać busa, ale nigdzie nie ma stacji benzynowej. Nie martwimy się jednak o to, jedziemy dalej. Jedziemy sobie jak eleganckie chłopaki, długie światła włączone, nikogo wokół nas i nagle słyszymy głos z nawigacji: "Granica państwa.. 500 metrów". Cooo?! Mkniemy pod górkę, szybki sms do jednej osoby, że już wyjeżdżamy z Polski i będziemy w kontakcie tylko przez neta i jedziemy dalej. Słowacja wyglądała jak opuszczona, nikogo na ulicach, wszędzie zgaszone światło. Jedziemy dalej, wskaźnik pokazuje nam, że nie ma już paliwa i dojeżdżamy do stacji benzynowej. Uff. Wychodzę z auta, a stacja zamknięta, łańcuchy na tych rączkach od wlewania benzyny. Trochę słabo, ale jedziemy dalej. Mijamy robotników drogowych, którzy mówią, że stacja jest za 15 km. Już więcej niż "trochę słabo", ale jedziemy. Paliwa pokazuje nadal na 0, ale dojechaliśmy. ABSOLUTNY HIT- STACJA ZAMKNIĘTA. Jedziemy dalej. Przejechaliśmy kolejne 30 km, znak że stacja benzynowa "NON-STOP". Przyjeżdżamy- zamknięta. Jedziemy kolejne kilkanaście kilometrów (Zatankowaliśmy w Lublinie za 120 zł, już przejechaliśmy 500 km), zjazd na stację, próbujemy. I oczywiście stacja zamknięta. Serce zaczyna powoli walić, w końcu jesteśmy gdzieś na Słowacji, w każdej chwili może stanąć auto, ale jedziemy dalej. Przyjeżdżamy na kolejną stację- otwarta... Nie przyjmują złotówek, ale Rafał miał jeszcze trochę euro i zatankowaliśmy za 30. Wjeżdżamy na autostradę, bus zalany, jedziemy :) Jedziemy, jedziemy, jedziemy, Rafał już śpi, a nagle jakby zgasły światła, jest zupełnie ciemno. MASAKRA. Sprawdzam światła, a nam działają tylko postojowe, albo długie jak się trzyma za ten pierdolnik po lewej stronie do siebie. Jedziemy kilkanaście kilometrów, widzimy najbliższy zjazd i stajemy. Rozkładamy łóżko w busie, idziemy spać, godzina 2 w nocy :)

Już w nocy zrobiło się trochę zimno, ale odwracam głowę w stronę okna i widzę, że wchodzi Słońce idealnie świecąc na mnie, zrobiło się mega przyjemnie i ciepło :) Wstaliśmy koło 7, okazało się że zaparkowaliśmy w całkiem ładnym miejscu :)






Jedziemy dalej! 150 km autostradą zleciało szybko, dojechaliśmy na stację, szybko się ogarnęliśmy i pojechaliśmy dalej. A gdzie najlepiej pojechać żeby złapać neta? Oczywiście do Maca! Pod Bratysławą złapaliśmy Wifi, szybka wiadomość do kilku osób i na fanpage'a że żyjemy i czas zjeść śniadanie! A co na śniadanie jest najlepsze? Oczywiście makaron i pulpety na kuchence, która nie wiemy czy działa. Na szczęście zadziałała :)





A po śniadanku pomknęliśmy gdzieś na stację, umyliśmy się, wyszorowaliśmy zęby i ruszyliśmy do centrum. Trochę się pokręciliśmy w poszukiwaniu wolnego miejsca, ale już koło 11 odstawiliśmy busa (nie mieliśmy kasy na miejsce parkingowe, więc go po prostu zostawiliśmy kilka przystanków dalej), wsiedliśmy w tramwaj i pojechaliśmy w stronę rynku. Na przystanku jakaś kobieta nam powiedziała którym autobusem dojechać, gdzie możemy wystąpić i jak tutaj jest na miejscu. Jedyny obraz jaki miałem o Bratysławie to ten z Eurotripa, gdzie za 2 dolary można żyć jak król, ale okazała się bardzo ładny miastem. Oczywiście są miejsca, które wyglądają tak:

Ale ogólnie jest ładnie, stare miasto jest po prostu niesamowite! Na początku przeszliśmy rynek, zobaczyliśmy co, gdzie i jak i zaszliśmy do informacji turystycznej, gdzie młoda dziewczyna zaznaczyła nam miejsca na mapie gdzie najlepiej występować :)






 A niżej kilka zdjęć z rynku podczas szukania dobrego miejsca na busking, jak już pisałem, stare miasto jest naprawdę piękne!

 




Ale w końcu trzeba było trochę powystępować, więc wzięliśmy sprzęt i ruszyliśmy. Dwa miejsca były spoko, ale stosunkowo mało ludzi, w końcu południe. Także głównie Rafał grał, a ja od czasu do czasu pokazałem trick bardziej zainteresowanym, kilka euro wpadło, także do przodu :)


 


Później tylko złapać tramwaj na nasz przystanek, ale były dwa problemy. Po pierwsze większość ludzi nie mówi tam po angielsku, a po drugie na rozkładach czasem nie ma godziny odjazdu, dobry żart, nie powiem :)





Przez to Rafał odpoczywał na przystanku, a ja standardowo zrobiłem sobie foteczkę z czymś charakterystycznym dla tego miasta :)

 
 



A my stwierdziliśmy, że czas pojechać do Wiednia i pojechaliśmy. W sumie to dużo czasu spędzamy w aucie, ale na szczęście jest wygodny :)


 



I pojechaliśmy do Wiednia :) Ale o tym w następnym wpisie, bo teraz mi się nie chcę i rozmawiam na Skype z kimś hehe :D
Pozdrowienia gdzieś z Alp! :)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz