sobota, 22 czerwca 2013

Budzę się rano, w samochodzie sauna, drzwi otwarte na oścież, nie chcę mi się wstawać jak sobie pomyślę o kolejnych problemach z autem. Rafał wcześniej gdzieś wyszedł, ja powoli wstaję i co widzę? Coś niesamowitego :D



Od razu lepszy humor (bo dobre śniadanko) i w końcu czas zrobić coś z akumulatorem. Rafał rysuje kilka rysunków o co nam chodzi, że potrzebujemy 'bateria', że 'need help' itp. Akumulator był rozładowany do zera!


















Podchodzimy do pierwszej osoby na ulicy, ale nie mówi po angielsku, pokazujemy rysunki i pokazuje nam, że mechanik jest 300 metrów dalej. Idziemy, był bliżej, jakieś 100 metrów od naszego busa. Przychodzimy, zagadujemy, pokazujemy rysunki, pokazujemy puste portfele i mówimy "no money", jeden z nich jedzie z nami do busa, sprawdza akumulator i mówi, że "chinqa" (pasek rozrządu) już jest "finished". Wyciągamy akumulator, co było mega ciężkie, bo mieliśmy tylko kombinerki do odrkęcenia śrub, zanosimy do warsztatu, on go tam podłącza i mówi, żebyśmy byli o 3 o'clock. Czyli mamy jeszcze jakieś 4 godziny.





To co my będziemy robić w tym czasie? Idziemy.
















Na spacer po Rimini? Nie! Na prywatną plażę! Wchodzimy do wody, ale po chwili ktoś nas woła z brzegu, kto? Ochroniarz. Musimy się zabrać, bo nie zapłaciliśmy za miejsce, już bez kombinowania poszliśmy na publiczną plażę, jakieś 1,5 km po plaży.




Idziemy elegancko brzegiem, chodzimy sobie wzdłuż Adriatyku, a w wodzie co? Ryby. W sumie spoko, nie takie rzeczy się widziało. Ale nagle obok nas przepływa meduza, później druga, trzecia, czwarta, setna, dwusetna... jest ich mnóstwo! Oprócz tego krewetki i kraby, dosłownie tuż przy brzegu w wodzie. Jakiś dzieciak bierze meduzy na ręce i rzuca je plackiem na plaży jakby budował armię, w sumie spoko. Woda cieplutka, przejrzysta, po prostu cudna! Dochodzimy na publiczną plażę, chwilę się kąpiemy, ale w końcu trzeba się poopalać. Nie tylko my o tym pomyśleliśmy :) Plaża w Rimini ma dwa ogromne plusy- ładne dziewczyny, które się opalają i ładne dziewczyny, które opalają się toples :) Chwilę posiedzieliśmy na słońcu i powoli zaczęliśmy wracać w stronę warsztatu.















Wróciliśmy do busa, a za wycieraczką coś leży. Co? Mandat za złe parkowanie. Życie. Mieliśmy jeszcze pół godziny do odbioru akumulatora, a byliśmy trochę głodni. Mieliśmy chleb, ale nie mieliśmy co położyć na niego. Co zrobiliśmy? Kanapki z cukrem i wodą :) Poszliśmy do mechanika, wzięliśmy akumulator, bus odpalił, podjechaliśmy jeszcze do niego, żeby nam zmienił pasek rozrządu, wszystko za free. Podziękowaliśmy jeszcze raz i ruszyliśmy dalej :)



Jedziemy do San Marino! Wybieramy jednak bezpłatne drogi, bo już nie mamy zbytnio kasy. Jedziemy polnymi drogami, a raczej polnymi górami. Wjeżdżam na którąś górę z kolei, a tam kozy na środku drogi odpoczywają w cieniu. Pięknie! Ale jak podjechałem grzecznie zeszły na pobocze :)















Jedziemy totalnymi górami, naprawdę górami. Musiałem pokonywać górę na jedynce, a i tak ledwo się ruszał z miejsca, z duszą na ramieniu wjechaliśmy pod jedną z nich, a na jej szczycie zjazd tak stromy, że 'masakra' to za małe słowo. Lekko tylko popuszczając hamulec zjechaliśmy na dół. Widoki piękne, ale busik znosił drogę ciężko :(



Wjeżdżamy do San Marino, droga do centrum tak samo ciężka, auto ma za mało koni, ale jakoś dajemy radę dojechać do parkingu w centrum, mimo, że za nami sznurek samochodów :)
















Widoki w sumie przeciętne ;)




Mnóstwo sklepów z pamiątkami, miasto samo w sobie przypomina Minas Tirith z Władcy Pierścieni, nic więc dziwnego, że jest tam mnóstwo takich akcentów ;)



Gdzieś tam na dole ktoś sobie elegnacko strzelał z kuszy wielkości małego Fiata :)















Na górę można niby wjechać kolejką, ale co to za przyjemność, lepiej zajechać busa!















Wchodzimy na samą górę, widzimy restaurację na samym szczycie, stwierdzamy "Carpe diem". Chyba po raz pierwszy od czasu Zakopanego jemy w restauracji, ale warto.







Jemy pizzę w niesamowitej atmosferze z cudownymi widokami i stwierdzamy, że to dobre miejsce na zakończenie Podróży, teraz już tylko coraz bliżej Polski :)



Poznajemy lokalną faunę i florę
















No i oprócz faktu, że miejsce jest piękne, wybraliśmy tą restaurację ze wględu na darmowe wifi :D "A ty gdzie dzisiaj jesz obiad?" :)



Zbliża się wieczór, powoli wracamy do busa, pogoda nawet spoko :)
















Wracamy przez góry i decydujemy, że jeszcze po drodzę zajedziemy do Wenecji, no bo co!




Jedzimy do Wenecji, w czasie drogi zatrzymujemy się jeszcze na stacji, żeby coś zjeść. Widzę automat, z ciekawości podchodzę i sprawdzam ile kosztuje baton. Hmm... Włosi zamiast jedzenia, wolą obejrzeć porno, później widziałem to na KAŻDEJ stacji :D



Ale dość tego syfu, wyciągamy wszystko z busa i robimy porządki!




Zrobiliśmy obiad, ale było tyle komarów, że decydujemy zjeść w busie




A tak wyglądał porządek :) Pojechaliśmy dalej, a żeby dojechać do Wenecji jest most. Pusta droga, jadę ekonomicznie stówkę, a tu flash. Odwracam się do Rafała i pytam się: "Zrobiłeś zdjęcie?". Odpowiada mi: "Nie". Hehe fotoradar. Dojechaliśmy do Wenecji, zaparkowaliśmy standardowo w centrum, Rafał jeszcze przeszedł się po centrum, a ja poszedłem spać. A jak wygląda porządek w busie? Długo czas sam się zastanawiałem, ale w końcu wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz