wtorek, 18 czerwca 2013

Jako że spędzimy w trasie jakieś 8 godzin, plan na cały dzień jest prosty- wstajemy o 7, jedziemy na zmianę i wliczając godzinę postoju na obiad jesteśmy na miejscu o 16. Oczywiście plan nie wyszedł. Obudziliśmy się po 9, słońce świeci, ciepło, po prostu przyjemnie. Rafał wsiada za stery, ja śpię dalej i nie widzę powodu dla którego miałbym się podnieść. Więc jedziemy, Rafał prowadzi a ja z tyłu na kanpie śpię. Położyłem tylko obok siebie walizkę żeby zbytnio się nie przewracać i myk do spania :)




Obudziłem się bo Rafał zatrzymał auto Patrzę na telefon- już grubo po 11. Patrzę w okno i nie wierzę, widok niesamowity. Rafałek mówi, że wyciągnął z górki 160 km/h i tym samym pobił rekord busa :) Sądząc po dziewczynach które widzieliśmy, byliśmy nadal w Niemczech.




No ale przecież nie stanęliśmy tak dla zabawy, tylko żeby zjeść śniadanie. Ostatnie suche chlebki (prawie jak lembasy [KMWTW]) z dżemem, do tego kawa i można dalej uderzać w trasę, jako że już z rana przejechaliśmy jakieś 250 km, z czasem było całkiem nieźle :) Mniej więcej rozplanowaliśmy gdzie zamierzamy jechać dalej, spakowaliśmy się i czas 'hit the road'!

















Rafałek trochę jeszcze prowadził, a ja siedziałem i pisałem w notatniku notki na bloga, żeby wystarczało tylko skopiować, a nie pisać ich przez godzinę w Macu ;) Już było na tyle gorąco, że nie było sensu nawet jechać w butach :) a na zdjęciu kolekcja mojego obuwia zabranego na Podróż:



Mkniemy sobie cały czas, coraz więcej gór i mega widoków :)



Hehe a teraz śmieszne zdjęcie hihihi:
















I dalej mnkniemy sobie trasą :)

















Zrobiliśmy sobie postój na jakimś parkingu, czas się przesiąść, teraz ja prowadze wehikuł czasu! A w czasie przerwy szybki siczek w pobliskiej toalecie :) W międzyczasie Rafał się napinał i uczył się rysunku.




A z naszymi drzwiami ciągły problem, teoretycznie się otwierają i zamykają, ale robią to niezwykle topornie. Szczerze mówiąc to się nie dziwię, bo są kompletnie do wymiany, a oprócz tego potrzeba nam dobrego blacharza. Ale jako że nie jesteśmy aż tacy bogaci zostawiamy to dopóki się nie rozdupcy :)
















No i zapomniałem wspomnieć o ważnej rzeczy- jak przystało na eleganckich chłopaków, z samego rana posprzątaliśmy w busie :)















I teraz powoli wkraczamy do naszej (póki co największej) przygody. Jedziemy sobie już ze 100 km na rezerwie, ale carpe diem. Zostało nam jeszcze 150 km do Eliene u której mamy się zatrzymać i jedziemy dalej. Widzimy na autostradzie znak, że najbliższa stacja benzynowa za 30 km. Jedziemy w kierunku stacji, w końcu trzeba go jakoś zalać i dojechać na spokojnie.



Mkniemy niczym strzała przez Szwajcarię, wskaźnik paliwa jest już na minusie, ale po przygodzie na Słowacji było to dla nas do zniesienia. Jedziemy, jedziemy, jedziemy... zaczynamy tracić prędkość. Wciskam gaz do oporu, nic. Zwolniliśmy już ze 130 km/h do 80 km/h, ale widzimy, że za 300 metrów jest parking. Zwolniliśmy do 60, wrzucam czwóreczkę, a on jeszcze gorzej reaguje, zaczyna szybciej zwalniać. Wrzucam luz, wyłączam silnik, toczymy się 40 km/h do przodu, parking już coraz bliżej. Musimy delikatnie skręcić, ale mamy zablokowaną kierownicę. Włączam zapłon, toczymy się cały czas na luzie, zaczyna się świecić kontrolka oleju. Znowu wyłączam silnik, wjeżdżamy na wjazd na parking (a na autostradzie jest naprawdę długi) z zawrotną prędkością 20 km/h. Znowu włączam zapłon, świeci się olej, jedziemy z tak małą prędkością, że nawet mi jej nie pokazuje (w busie prędkościomierz zaczyna się od 20 km/h). Jedziemy już tak wolno, że możemy spokojnie wysiąść z auta, znowu włączam zapłon, skręcam na miejsce parkingowe i idealnie auto zatrzymuje się na pierwszym wolnym miejscu. Uff. Patrzymy się na siebie, próbuję odpalić auto, nie mogę. Jeszcze raz, nie mogę. Odpaliło za 3 razem. Otwieram maskę, żeby silnik się trochę przewietrzył (nie mam pojęcia czy to coś da, ale raczej nie zaszkodzi) i czekamy.




No to co teraz zrobić? Najlepiej się odlać, może wpadnie jakiś pomysł. I wpadł! Skoro i tak tu jesteśmy, to możemy zrobić sobie obiad, a później zobaczymy co dalej, teraz i tak nic z nim nie zrobimy. Wyjmujemy gary, podłączamy kuchenkę i zaczynamy gotować.














Na obiad zjedliśmy kluski z sosem grzybowym, w sumie nie jakieś super-pyszne, ale dobre. Jemy oczywiście dużo :)





Silnik trochę ostygł, sprawdzam poziom płynu chłodniczego z którym miałem problemy w PL, ale jest ok. Sprawdzam olej, też okej. Czyli jasna sprawa- po prostu nie mamy paliwa. I oczywiście nie mamy 10 litrów na czarną godzinę ;) Czekamy sobie jeszcze chwilę, odpalamy silnik, nie działa. Odpalamy jeszcze raz, nie działa. Do trzech razy sztuka. Odpalamy.... odpalił! Mamy jakieś 15 km do stacji benzynowej, więc plan jest prosty, wjeżdżamy na autostradę i jedziemy tak, żeby dojechać. Wrzucam jedynkę, jedzie. Dwójka, trójka, czwórka, piątka, jedziemy. Na liczniku mam 70 km/h, ale jedziemy jak najbardziej ekonomicznie, musimy przejechać ten dystans. Wyłączyliśmy GPS, radio, pozamykaliśmy nawet szyby żeby mieć lepszy pęd. Jedziemy skrajnie prawym pasem oddzielonym od reszty ciągłą linią żeby nikomu nie przeszkadzać. Przejechaliśmy pierwszy kilometr z górki. Teraz gorzej, wjeżdżamy pod górkę. Łapię mocno kierownicę, kładę głowę na zagłówek i modlę się, żeby wjechać na górkę. Pyr, pyr, pyr... wjechaliśmy. Nawet bez większych problemów, ze stałą prędkością. Już 2 km za nami, jedziemy dalej. Przejechaliśmy po łagodnych zboczach już ponad 10 km bezproblemowo, za chwilę będzie stacja. Jedziemy powolutku i widzimy znak, stacja za 3 km. Uff, już coraz bliżej. Jedziemy cały czas, stacja za 2 km. BYLE DO STACJI. Widzimy nad nami znak, że już tylko 1000 metrów i stację w tle. Jedziemy dalej, 500 m. Wjeżdżamy delikatnie pod górkę, zaczynamy tracić prędkość. Wyłączam silnik, wrzucam luz, toczymy się. Wjeżdżamy już na zjazd, auto się ledwo co rusza do przodu. Rafał wyskakuje z busa, zaczyna pchać. Ja wysiadam, jedną ręką trzymam kierownicę, drugą pcham samochód. Ktoś też chce wjechać na stację, ale widzi że blokujemy przejazd, więc pasażer wyskakuje i zaczyna pchać auto z nami. Wychodzi ktoś z innego samochodu i też zaczyna pchać. Patrzę, że trzeba go przepchać jeszcze ze 100 metrów żeby go zaparkować i widzę kolesia, który biegnie do nas ze stacji. Przybiega i też zaczyna pchać auto. Pchamy tego poczciwego starucha pod górkę, ale w końcu postawiliśmy go na miejscu parkingowym. Byliśmy totalnie zmęczeni, pchanie takiego auta pod górkę nawet w kilka osób jest MASAKRYCZNIE ciężkie.






Jesteśmy. Ale co dalej? Mamy 120 złotych w drobnych, których nie możemy wymienić i 70 centów, za które mamy pół litra benzyny. Rafał ma jakiś hajs na koncie, ale nie ma karty. Ja mam kartę, ale nie mam hajsu. Szybkie rozwiązanie problemu- znajdujemy na stacji wifi, przelewa mi kasę i kupujemy za to tyle benzyny, żeby dojechać do Eliene. TOTALNIE ZMĘCZENI idziemy z laptopem na stację. Nie ma wifi, jest sieć z hasłem. Kobieta pracująca na stacji nie mówi po angielsku. NIKT na stacji nie mówi po angielsku. Generalnie masakra. Wracam do busa, po lewej stronie mam Pismo Święte, otwieram gdzieś w środku i czytam: "Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? (...) Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie." Uśmiecham się i myślę sobie: adekwatnie. Sprawdzam telefon, a tam sms od kogoś, że ma bardzo dobry humor i że się śmieje sama do siebie. Uśmiecham się jeszcze szerzej i zaczynam się śmiać. Wychodzę z auta, zdejmuję koszulę, kładę ja na trawie i idę się opalać. Rafał w tym czasie był na stacji i po chwili podbiega do mnie i krzyczy, żeby szybko przepchać busa pod dystrybutor paliwa. Zagadał do jakiejś kobiety, żeby przetłumaczyła kobiecie ze stacji, że chcemy przelać pieniądze i potrzebujemy neta, a ona [dziewczyna z którą rozmawiał] miała tego dnia urodziny i powiedziała, że zatankuje nam auto! Włożyłem całą swoją siłę, żeby auto ruszyło z miejsca i ruszyło, za chwilę wysiadł Rafał i we dwóch pchaliśmy je do tego pierdolnika od nalewania paliwa. Ona poszła na stację a my się zastanawiamy za ile zalać. Za 20-30 franków dojedziemy spokojnie do Eliene, więc to by było piękne. Wychodzi ze stacji i pytamy się za ile możemy zalać i wtedy pada kompletnie niespodziewana odpowiedź: "Full".  Cooooooooooooooooooooooooo?! Wlaliśmy prawie 80 litrów ropy do auta, do blokady wlewu po raz pierwszy w życiu :D Ona poszła zapłacić, a my się zaczynamy zastanawiać co jej dać w zamian. Daliśmy jej w końcu 5 litrów ogórków domowej roboty i słoik dżemu z Polski, oby jej smakowało! Dla nas to po prostu cud, po tym wszystkim co przeżyliśmy dostaliśmy prawie 1000 km jazdy za darmo! Dziękujemy jej po raz setny, ona że to nie problem i się rozchodzimy, każdy z bananem na twarzy. Aż trudno uwierzyć że to prawda, ale wsiadamy do auta, zapalam silnik i mam przed oczami coś takiego:







Jedziemy dalej, dobry humor jak nigdy i już spokojnie dojeżdżamy do naszej koleżanki, którą poznaliśmy w wakacje w Lublinie na EJC :)
















Wchodzimy na działkę, a tam totalnie pięknie. Dom z ogrodem, to tego mały drewniany domek w którym spaliśmy, jakieś kwiatki, drążek, ławeczki, generalnie bardzo, bardzo ładnie, tego się nie spodziewaliśmy.








Poznaliśmy jej rodziców, którzy ugościli nas jak rodzinę. Mówi się, że Polacy są gościnni, ale z tego co zobaczyliśmy, Szwajcarzy są tacy sami. Na kolację zjedliśmy chyba 'raclette', ale mogę się mylić. Jak to wyglądało. Ugotowane, ciepłe ziemniaki w mundurkach leżą sobie w garnku na stole. Na środku leży coś w rodzaju patelnio-grillo-piekernika, do którego wchodzi 6 płaskich, szerokich "łyżeczek". Na taką łyżeczkę kładzie się ser, który w ciągu minuty się roztapia. W tym czasie kroi się ziemniaka na płaskie kawałki, polewa się tym serem i dodaje się ananasa, kukurydzę czy cokolwiek innego, do tego przyprawy i gotowe. A na tym pierdolniku który stoi na środku, można położyć bekon, który smaży się dosłownie w 5 sekund, połączenie PRZEPYSZNE. Do tego w tak miłej atmosferze, że szok!





A jakie zwierzaki trzyma w salonie? Kurczaki. To znaczy małe kurczaki, które jak wyrosną to będą chodzić po działce. Są to jednak same kobietki, żeby się nie bawiły i nie mnożyły :) Do tego taka odmiana, żeby nie urosły za dużo. Eliene miała kiedyś świnkę morską, ale jej nie lubiła. Teraz ma w domu 6 małych kur, które uwielbia :)




A po jedzeniu chwilę porozmawialiśmy, wykąpaliśmy się i wróciliśmy na ogród. Rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim, w międzyczasie Eliene dokręcała Rafałowi dredy :)















Jeszcze na koniec notka na bloga co u nas słychać, post na fejsa, mail do mamy, wiadomość do kilku osób i Rafał przejął lapka, oczywiście Skype :)




Szwajcaria zaskoczyła nas bardzo pozytywnie, było naprawdę cudownie, ludzie tam są bardzo mili, na drogach nikt na nikogo nie trąbi, tylko przepuszcza. Bardzo spokojne miejsce i póki co dla mnie najlepsze z tych, co zwiedziliśmy :)
Pozdro z trasy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz